W tej piosence wszystko i melodia i słowa są dla mnie dziwaczną mieszanką nadziei i rozpaczy. Może dlatego pasuje mi do niej obrazek falującego oceanu – nastroje w niej zmieniają się właśnie jak przypływy i odpływy, jak woda, która w jednej chwili sięga w głąb plaży, a w następnej się cofa, pozostawiając tylko pas gładkiego, mokrego piasku.
Tak samo chłopak z piosenki, który opowiada o swoim rozstaniu z dziewczyną. Byli ze sobą naprawdę zżyci, ale ona od niego odeszła… W jednej chwili ma nadzieję, że ona do niego wróci, ale w następnej, w przypływie brutalnej szczerości, sam przyznaje, że stałoby się to wbrew wszelkiej logice i nie ma na to wielkich szans. Ale nadal ma nadzieję, że na przekór wszystkiemu, znowu będą razem. I zaraz potem dostrzega, że sprawa jest beznadziejna… I tak jak fale przyboju, wiara w szczęśliwe zakończenie przychodzi i odchodzi… Czy doczeka się swojego „i żyli długo i szczęśliwie”? A może wcześniej straci resztki nadziei?
Brak komentarzy
Prześlij komentarz